Mégaira Lynch
Liczba postów : 74
| Temat: Mégaira Lynch 04.11.15 0:55 | |
| Mégaira Lynch Imię i Nazwisko Mégaira Lynch Data i miejsce urodzenia 1965/08/13 Miejsce zamieszkania Londyn. Gdzieś. Czystość krwi 50% Zajęcie A bo to wiadomo, gdzie ją oczy poniosą? Znak rozpoznawczyKiedy nie przypadniesz jej do gustu, spodziewaj się jakiegoś uroczego zaklęcia prosto między oczy, zanim w ogóle zdążysz wypowiedzieć jej imię. Aparycja Zakłada na siebie wszystko, co wpadnie jej w ręce. Rzadko pokazuje nogi, dlatego idealne są długie suknie albo płaszcze do samej ziemi. Kocha robić wrażenie i to, jak wygląda, musi zapadać w pamięć. Nawet, jeśli niedbale narzuci na siebie rzeczy, które zupełnie do siebie nie pasują, to wiedz, że efekt wywołują właściwy. Kolorystycznie raczej ciemno – są takie miejsca, gdzie lepiej nie rzucać się w oczy jasnością, a ona lubi przebywać właśnie tam. Zdarza się, że ma w gdzieś wypalone dziury od papierosów, ale zupełnie się tym nie przejmuje. Dodatki? Chętnie. Bransoletka, papieros, kolczyki, piersiówka, łańcuszek, okulary przeciwsłoneczne. W zależności od nastroju i efektu, jaki chce wywołać. Wybrany wizerunek Helena Bonham Carter Wzrost 165 plus szpilki Budowa ciała Jak ma co jeść, to je, więc wygląda przyzwoicie. Oczy Brązowe. WłosyCiemny brąz. Blizny/znamionaRóżne, w różnych miejscach, nie twój interes. Osobowość Przy pierwszym kontakcie Mégaira nie robi dobrego wrażenia. Przy drugim często też nie. Jest ostrożna w kontaktach z ludźmi, ale w bardziej podejrzliwy i agresywny sposób, niż uroczo niewinny. Zresztą w ogóle „niewinność” nie jest słowem, które w jakikolwiek sposób do niej pasuje. „Agresja” już tak. Prawdopodobnie specjalista powiedziałby, że to się da leczyć, że lepiej w życiu mają ci, którzy potrafią radzić sobie z negatywnymi emocjami, ale prawda jest taka, że po takim tekście straciłby oko. Albo język. Albo inną część ciała, którą Még uznałaby za całkowicie mu niepotrzebną. Nie lubi, kiedy ktoś wie lepiej od niej, co dla niej najlepsze. Albo jak ktoś z nią dyskutuje w sposób, który jej się nie podoba. Stawia na swoim i jej rozmówcy muszą do tego przywyknąć. I dostaje czego chce. Kropka. Mimo tego, że najczęściej jest nieprzyjemna i bezczelna, potrafi cieszyć się z życia. Czerpie radość z takich najprostszych rzeczy, jak czyjeś cierpienie, płonący budynek czy taniec. O tak, tańczyć uwielbia i chociaż najczęściej robi to, gdy nikt nie patrzy, pojawia się też na imprezach tanecznych, gdzie może całkowicie zapomnieć o rzeczywistości. O strachu, który nie opuszcza jej na krok, o niepewności co do jutra, o zemście, jakiej z pewnością prędzej czy później posmakuje, pokazując swojemu ojcu, jak bardzo go kocha. Ciężko powiedzieć, czy tatuś wyjdzie z tego żywy. Ludzi traktuje raczej przedmiotowo, jako tych, którzy mogą dać jej jakieś zlecenie, a co za tym idzie pieniądze albo tych, którzy mogą zrobić coś dla niej. Chodzą legendy, że ktoś się kiedyś do niej zbliżył, ale kto i kiedy – nie wiadomo. Budowanie muru dookoła siebie jest bezpieczniejsze, a krzywdzenie tych, którzy chcą dla niej dobrze, zapobiega krzywdzie, jakiej ona sama mogłaby doznać. Samotna? I co z tego? Jest ambitna, tego nie można jej odmówić. Skupiła się na zaklęciach i to właśnie w tym chce być piekielnie dobra. I nie ma dla niej znaczenia, czy chodzi o zaklęcia zwykłe, obronne, transmutacyjne czy czarnomagiczne. Chce umieć się bronić, atakując, w każdy możliwy sposób. Nikt ani nic nie może jej zaskoczyć. Chciałaby nauczyć się czegoś wyjątkowego. Fascynuje ją możliwość manipulowania cudzym umysłem, niezależnie od tego, czy chodzi o legilimencję, czy hipnozę. Czuje, że to daje władzę i przewagę nad innymi, a to potrafi być użyteczne. Na razie słabo sobie radzi, ale ma plan na przyszłość. Chociaż jakiś. Z działaniem jest w jej przypadku tak, że prawie nigdy nie poprzedza go myślenie. Ręka sama łapie różdżkę, usta same wypowiadają zaklęcia, przedmioty same wylatują w powietrze i dopiero potem nadchodzi refleksja. Dopóki jednak konsekwencje nie zagrażają jej życiu, nie przejmuje się tym, co zrobiła, czego nie można powiedzieć o tych, którzy akurat stali jej na drodze. Ale nimi nie przejmuje się tym bardziej.
Historia Może cała ta historia wyglądałaby inaczej, gdyby Adrienne Lynch miała oboje rodziców. Chociaż czy to nie fair, obwiniać przodków? Więc może pomogłaby zmiana znajomych w szkole średniej. Może wystarczyłaby ta szczypta desperacji mniej. Może gdyby w kluczowym momencie powiedziała „nie”… Ale tak się nie stało. I już nic nie zmieni tego, że Bernadette Lynch została sama z czwórką dzieci, z czym sobie ani trochę nie radziła. Adrienne, nie będąca w żaden sposób wyjątkowym dzieckiem, szybko zaczęła szukać uwagi gdzie indziej. Nie miała nawet dziesięciu lat, kiedy zrozumiała, jaką władzę daje pieniądz; nie skończyła nawet piętnastu, kiedy potrzebowała znieczulenia przed życiem. Nie było nic prostszego, niż kradnięcie pieniędzy puszczającej się matce i wydawanie ich na substancje podobno nielegalne. Zrobiło się trudniej, kiedy Bernadette wyciągnęła nogi. W końcu odcięcie od funduszy ani trochę nie zgrywało się z głodem narkotykowym, z którym musiała zmierzyć się nastolatka. Polegała jednak na silnych wzorcach – skoro dało się zarobić wystarczająco dużo, wyłącznie rozkładając nogi, to głupio byłoby z tego nie skorzystać. Jak trafiła na Alexandra? Nie pamięta, chociaż był raczej charakterystyczny. Od ręki wyleczył jej rozwaloną nogę, w którą już wchodziło zakażenie, a to nie było coś, co robili wszyscy. Poza tym nie wyróżniał się niczym szczególnym – sypnął pieniędzmi, przedstawił oczekiwania, ona je wypełniła, poszedł. Nie zastanawiała się, dlaczego wybrał ją ani kim był. Gdyby wiedziała te rzeczy, uwierzyłaby tylko w jedno – własną urodę. Przemijającą i coraz bardziej zniszczoną przez narkotyki, ale niezaprzeczalną. Ewentualnie uwierzyłaby w to, że jemu po prostu się nudziło. Ale w to, że jest czarodziejem? W życiu. Magia istniała tylko w bajkach, a gdyby istniała naprawdę, Adrienne wyczarowałaby sobie tyle pieniędzy, że już nigdy by jej nie zabrakło. Do tego kolejny absurd – czarodziej ze szlachetnego rodu. Coś jak rodzina królewska. Bullshit – tego to nawet dzieciakowi do snu by nie opowiedziała, bo by nie uwierzył. Ale nie wiedziała i wcale jej to nie obchodziło. Dopóki gotówka na stoliku się zgadzała, facet mógł być nawet angielską królową. Może nawet lepiej, gdyby rzeczywiście był, bo angielska królowa raczej by jej nie zapłodniła, a Alexandrowi się zdarzyło. Adrienne na szczęście była przedsiębiorcza i znalazła amatorów ciężarnych, ba, brała od nich nawet dwa razy więcej niż zwykle. Po porodzie sprawy się skomplikowały, jako że z jednej strony nie mogła zostawić dzieciaka na ulicy, a z drugiej jednak takie małe wrzeszczące potrafiło nieźle przeszkodzić w robocie. Ostatecznie przez pierwsze dwa lata podrzucała córkę do sąsiadów, a później wychodziła z założenia, że młoda sama sobie poradzi, byle jej dupy nie zawracała. W ten sposób Mégaira dorastała, dostosowując się do oczekiwań. Była dzieckiem, które wylewało miód, na który łapały się muchy, a potem nie mogły się wydostać. Urywała im wtedy skrzydełka. Podobało jej się. Kiedy dostała na urodziny lupę, szybko nauczyła się skupiać pod nią światło. I podpalać. Czasem liście, czasem mrówki. Może gdyby ktoś o tym wiedział, przejąłby się, że ją to bawi. Ale myślisz, że na ulicach Londynu ktoś przejmuje się bawiącą się w ten czy inny sposób dziewczynką? Była szczęśliwa, na swój sposób. Trochę brudna, trochę obdarta - ale które dziecko nie jest? A to, że matka najczęściej leżała w domu zaćpana albo z jakimś kolejnym facetem między nogami… Cóż, tak też się zdarza. Nikt nie musiał wiedzieć. Często się wściekała. Nie zgadzała się na to, jak wygląda jej rodzina, uważała, że zasługuje na coś całkiem innego. Rzucała talerzami w matkę, nieznana jej siła roztrzaskiwała żarówki w starych żyrandolach. Tylko co z tego? Mieszkanie na przestrzeni lat stało się taką meliną, że dodatkowe szkło na środku pokoju nie robiło już najmniejszej różnicy. Nie było po co nawet się zastanawiać, w jaki sposób niszczy rzeczy, nie dotykając ich. Skutku żadnego, więc zaczęła robić to dla czystej rozrywki. Lubiła patrzeć, jak jej mieszkanie niszczeje nie tylko dlatego, że jej matka nie była w stanie doprowadzić go do porządku, ale dlatego, że ona tak chciała. Miała siedem lat i niewiele mogło ją zdziwić. W dzień jej jedenastych urodzin na progu stanął facet, którego nie tylko widziała pierwszy raz w życiu (co nie było dziwne), ale też nie przyszedł pieprzyć się z jej matką (a to już stanowiło niezłe zaskoczenie). Wyśmiała go, kiedy jej powiedział, że jest czarownicą – w dodatku córką jakiegoś arystokraty czy kogoś w tym guście, Alexandra Carlevaro. I co jeszcze, krasnoludki mieszkają pod jej łóżkiem, a Wróżka Zębuszka buduje pałac z jej mleczaków? Mężczyźnie zajęło kilka godzin wyjaśnienie wszystkiego, choć do końca niezbyt wierzyła. Jeśli kiedykolwiek miała wiarę w dobre rzeczy, dawno się jej wyzbyła. Zasiano w niej jednak ziarenko niepewności i była gotowa spróbować. W końcu co może się stać? Pójdzie z nim na ulicę, która wcale nie okaże się magicznym miejscem, w najgorszym wypadku ją zabije. Trudno. Nie ceniła własnego życia zbyt wysoko. Tyle że ulica Pokątna okazała się istnieć naprawdę, wypełniona rzeczami, o jakich nawet nie śniła. Dostała swoje pierwsze magiczne księgi, różdżkę, szatę. Powoli wierzyła w to, że istotnie może być lepiej. Nie minęły nawet trzy tygodnie, kiedy po raz pierwszy przekroczyła próg szkoły, która miała stać się najlepszym i najbezpieczniejszym miejscem, w jakim kiedykolwiek była. Nienawidziła powrotów do domu na wakacje i nigdy nie jeździła tam na święta. Skupiła się na nauce, wreszcie widząc jakiś sens w swoim życiu. Nie była wybitna, ale starała się, jak mogła. Czasem starała się załatwiać rzeczy, rzucając nazwiskiem ojca, ale nikt nie wierzył w to, że rzeczywiście jest jego córką. Ostatecznie szukała innych metod na zdobycie tego, na co miała ochotę. Słynęła z połączenia kombinowania i ambicji. Stawiała na swoim i chociaż miała problem z odpowiednim zachowaniem w niektórych sytuacjach (bo niby gdzie miała się tego nauczyć?), była całkiem lubiana. Bajka trwała do wakacji po czwartej klasie. Nie miała innego wyjścia, jak co roku musiała siedzieć w tej zapchlonej dziurze ze swoją matką. A dla Adrienne czas wcale nie był łaskawy, przez co chętnych na zostawianie zawartości portfela było coraz mniej. Organizm z kolei miał swoje potrzeby, mimo lat wcale niesłabnące. Aż dziw, że jeszcze się nie wykończyła. Tyle że naprawdę nie miała czym płacić za szczęście wstrzykiwane w zniszczone żyły. I w tamte wakacje jej diler znalazł rozwiązanie. Mimo wrzasków, płaczu i rozpaczliwego błagania, Mégaira nie miała jak uciec. Następne kilka godzin spędziła pod prysznicem, próbując zmyć z siebie wspomnienie obrzydliwego faceta, który zadowolony z siebie obiecał, że jeszcze wróci – Adrienne wciąż miała dług do spłacenia. Nie wracał przez następne dwa miesiące i Még wróciła do szkoły, mając świadomość, że tu wreszcie jest bezpieczna. Przynajmniej do czerwca. Nie przewidziała, że to nie będzie takie proste. Dusiła w sobie podejrzenia tak długo, jak mogła, ale rosnącego brzucha nie dało się ukrywać w nieskończoność. W końcu poszła do szkolnej pielęgniarki, ufając, że to dobre rozwiązanie. Otrzymała pomoc, nie tylko od niej, ale od wszystkich nauczycieli. Ale to nie było w stanie powstrzymać plotek. Stała się tą puszczalską, grubą dziwką, która nie zasługiwała na szacunek. To, że nauczyciele traktowali ją równie dobrze, co wcześniej, tylko pogarszało sytuację. Hogwart przestał być bezpiecznym miejscem. Kiedy urodziła, dziecko zostało odesłane do Adrienne. Kobieta była wściekła i nie zastanawiała się nawet, czy je wychować. W środku nocy zostawiła je na ulicy, nie przejmując się, czy ktoś je znajdzie, czy po prostu umrze. To nie był jej problem. Mégaira nie pytała, co się stało. Nie obchodziło ją to – nie była w stanie czuć niczego, poza nienawiścią do dzieciaka, którego sam fakt istnienia przypominał jej dzień, o którym nie chciała pamiętać. Była przekonana, że, znając jej szczęście, miałby twarz ojca. Wolała, żeby umarł. Kolejny rok w Hogwarcie w niczym nie przypominał poprzednich. Jej znajomi jakby się ulotnili, obchodzili ją szerokim łukiem, udając, że nigdy nie mieli z nią nic wspólnego. Każdy znał jej imię, ale nikt nie potrafił wypowiedzieć się na jej temat bez kpiny i szyderstw. Zakopała się w książkach, mając nadzieję, że kiedy już będzie mogła korzystać z magii bez przeszkód, jej umiejętności pozwolą się odegrać na wszystkich, których tak bardzo w tej chwili nie znosiła. Szóstą klasę skończyła jako jedna z najlepszych uczennic. Już wtedy odliczała dni do OWuTeMów. Tylko co z tego, skoro to nie miał być koniec atrakcji? Pierwszego września tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego drugiego roku ze znudzeniem obserwowała ceremonię przydziału. Do momentu, kiedy Tiarę Przydziału założyła na głowę dziewczynka wywołana jako Alecto Carlevaro. Nazwisko jej ojca. I miała włosy takiego samego koloru, tak samo gęste, jak ona sama. I nawet rysy twarzy miały w sobie coś, co przypominało jedenastoletnią wersję Még… Była wściekła. Dopóki jednak nie miała dowodów, nie mogła nic zrobić. W ciągu najbliższych kilku dni zagadywała dziewczynkę, pytając o rodziców. Udawała zainteresowanie rodem, w zamian uzyskując informacje o jej cudownym tatusiu, Alexandrze, który daje jej tyle miłości i prezentów, ile tylko chce. Bo ona na nie zasługuje. Mégaira, córka mugolskiej, zaćpanej prostytutki, już nie. Czasem, mijając małą na korytarzu, rzucała w jej stronę drobne zaklęcia, pilnując, by nikt się nie dowiedział, że to ona. Nie mogła wprost się nad nią znęcać – dziewczynka była chroniona przez własną reputację, a ona i tak miała przeciwko sobie właściwie wszystkich. Tamtego roku jednak po raz pierwszy wróciła do domu na święta. Opowiedziała matce, że frajer, który ją zapłodnił, ma szczęśliwą rodzinę i zapewnia im wszystko to, czego nie dał im. Na Adrienne nie zrobiło to wrażenia. Ani to, że w przypływie złości Még, tym razem otwarcie korzystając z magii, zdemolowała kuchnię. A przynajmniej to, co jeszcze do zdemolowania zostało. Kilka dni przed Nowym Rokiem miały gościa. Kogoś, kogo żadna z nich się nie spodziewała – wizytę złożył im Alexander Carlevaro. Nie przyszedł jednak z prezentami świątecznymi ani życzeniami noworocznymi. Skądś wiedział wszystko – że Mégaira jest jego córką, że ma dziecko, które zostało porzucone gdzieś na ulicy, że najchętniej zabiłaby przyrodnią siostrę… Wiedział i chciał bronił to dziecko, które kochał bardziej. Był oficjalny i szybko przedstawił swoją propozycję: Mégaira Lynch miała złożyć Wieczystą Przysięgę, przyrzekając, że nigdy nie zabije Alecto, a dopóki młoda jest w szkole, nie dowie się, że są w jakikolwiek sposób spokrewnione. Dziewczyna nie miała ochoty się zgodzić – związanie Przysięgą jakoś jej nie pasowało. Okazało się jednak, że jeśli przystanie na tę propozycję, dostanie całkiem sporą sumę galeonów. Jeśli nie – Alexander dopilnuje, by musiała wychowywać dziecko, o którym już niemal zdążyła zapomnieć. By musiała patrzeć na jego twarz przez co najmniej kilkanaście najbliższych lat, przypominając sobie twarz gwałciciela. Czuła, że mężczyzna może to zrobić. I chociaż oburzyła się, zarzucając mu szantaż, on tylko się roześmiał. Oczywiście, że szantaż. I co z tego? Zgodziła się. Nie miała innego wyjścia. A kiedy wróciła do szkoły po przerwie, robiła, co mogła, żeby nawet nie patrzeć na przeklętą Alecto. Po ukończeniu Hogwartu nie przestała się uczyć. W bibliotekach przeszukiwała książki, szukając informacji o czarnej magii. W zaklęciach była już całkiem niezła, ale czuła, że to wciąż za mało, by się bronić. Czarna magia dawała więcej możliwości. Miała świadomość, że nie może praktykować jej zbyt otwarcie – trwały polowania na śmierciożerców po upadku Voldemorta i to mogłoby rzucić na nią nieprzyjemne, a przede wszystkim bezpodstawne podejrzenia. Miała jednak wprawę w byciu niewidzialną. Chciała też mieć umiejętności, które nie wymagały magii. Spędzała godziny, bawiąc się nożami, aż umiała precyzyjnie rzucać do celu i rzeźbić w drewnie niesamowicie precyzyjne wzory. Próbowała też podporządkować sobie ogień, choć ten słuchał jej niemal wyłącznie wtedy, kiedy miała w ręku różdżkę. Niezbyt jej to pasowało, ale wierzyła, że bez czarów też jej się uda. Uwielbiała patrzeć, jak rzeczy płoną. Z mieszkaniem bywało ciężko. Pieniądze jakoś nie chciały spadać z nieba, a miała problem w utrzymaniu pracy. Ciężko było jej się podporządkować, za często się unosiła, określano ją jako bezczelną. To nie sprzyja socjalizacji. Umiała sobie jednak poradzić, nawet jeśli oznaczało to spanie na ulicy czy u kogoś, kogo właśnie przed chwilą poznała w barze. Bo chociaż na nocleg nie było, to na alkohol i papierosy – zawsze. I kawę. Oj tak, bez kawy nie była w stanie egzystować. Co prawda kawa kupowana w automatach na mugolskich dworcach smakowała jak szczyny, ale z braku lepszego źródła musiała się nią zadowolić. Mimo ciężkiej sytuacji, nigdy nie brała pod uwagę powrotu do matki ani zarabiania w ten sam sposób. To nie wchodziło w grę. Była w stanie zrobić dla pieniędzy niemal wszystko, ale sprzedanie własnego ciała było tak obrzydliwe, że mdliło ją na samą myśl. I przypominało tę koszmarną noc, której efekt chodził gdzieś po ulicach Londynu. Nie miała oporów, by wplątać się w nielegalne interesy. Nie miała nic do stracenia, lubiła adrenalinę, a im więcej mogła zarobić, tym więcej skłonna była zrobić – z punktu widzenia niektórych ideał. Często balansowała na granicy, podpadając coraz to innym ludziom, starając się jednak zawsze mieć plecy, dzięki którym przeżyje. Nigdy nie wiedziała, czy przeżyje najbliższy wieczór, ale udawała, że ją to nie obchodzi. Wie, że jeśli pokaże, że się boi, jej szanse przeżycia błyskawicznie zmaleją. Najbezpieczniej jest oczekiwać zagrożenia z każdej strony i tak właśnie działa. Do Voldemorta jej nie ciągnęło. Uważa, że mugole potrafią się czasem na coś przydać, więc nie ma sensu ich zabijać, zresztą jego cele całkiem mijały się z jej poglądami. Jak przypadkiem trafiła na śmierciożerców, walczyła przeciwko nim, ale to też nie stawiało jej po stronie "dobra". Chroniła własną dupę, to wszystko. Niezmiennie jest w punkcie, w którym nie widzi celu ani sensu. Żyje z dnia na dzień, licząc, że w końcu coś jej się uda.
Krewni i rodzina ➤ Adrienne Lynch – mamusia. Ćpunka, dziwka, mugolka. Még nie ma o niej nic do powiedzenia. ➤ Alexander Carlevaro – tatuś. Szlachetna krew, ojej, taki cudny. Még chętnie pokaże mu, co o nim sądzi, jak tylko nadarzy się okazja. ➤ Alecto Carlevaro – przyrodnia siostrzyczka. Gdyby nie ta Wieczysta Przysięga… Oj, wtedy byłaby zabawa. ➤ Porzucone w pizdu dziecko. Kto by się przejmował.Ciekawostki ➤ Pomijając fakt, że ma skłonność do używek i uzależnia się błyskawicznie (to po mamusi), nie wyobraża sobie życia bez kawy. Kawa sensem życia, zdecydowanie. ➤ Jest piromanką. Nikt jej nigdy nie mówił, że jak będzie za długo patrzeć w ogień, to będzie siusiać w nocy, więc uwielbia to robić. ➤ Miała rybki w akwarium, ale w przypływie złości spuściła je w kiblu. Nie mówi o tym głośno. ➤ Gdyby nie to, że jest w tym dobra, pewnie do tej pory przegrałaby w karty cały majątek. Ze trzy razy. Gdyby jakiś miała, rzecz jasna. ➤ Jest przeczulona na punkcie manipulacji. Nie znosi, kiedy ktoś próbuje na niej jakichś sztuczek. A to, że ona próbuje… Cóż. To jest bardzo na miejscu. Brytyjskie Ministerstwo Magii |
|